sobota, 14 listopada 2015

Szlakiem Zamków Piastowskich - DZIEŃ 4. Duchy Bolczowa

Czwarty dzień wędrówki Szlakiem Zamków Piastowskich był wyjątkowy przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, to chyba najpiękniejszy jego odcinek. I to zarówno, jeśli chodzi o urok samego szlaku, tworzącej go przyrody, jak i o przejawy jej ujarzmiania – magię wzniesionych ręką ludzką zabytków. Po drugie zaś, właśnie tego dnia spotkało nas coś, co najsilniej nami wstrząsnęło. Jednak zanim o tym, wrócę do czwartkowego poranka.

W oddali widać już pałac w Wojanowie

Pałac w Wojanowie

Pierwszym przystankiem tego dnia był pałac w Wojanowie. Na szczęście nie zawierzyliśmy mapie – według jej oznaczeń zielony szlak prowadzi od tamtejszej stacji kolejowej bezpośrednio do pałacu w Bobrowie. Gdyby rzeczywiście tak było, szlak omijałby cel naszej wędrówki. Przeważnie na więcej zaufania niż przewodniki i mapy zasługują miejscowi.


Pałacowy korytarz


Szczytowy okres w dziejach pałacu w Wojanowie rozpoczął się w latach 30. XIX w. Wiąże się on z postacią ówczesnego króla Prus, Fryderyka Wilhelma III. Właśnie wtedy z myślą o swojej najmłodszej córce Luizie kupił on pałac i okoliczne ziemie. Dziś w pieczołowicie odrestaurowanym budynku mieści się hotel, restauracje oraz strefa SPA.



Mniej więcej w połowie drogi z pałacu w Wojanowie do tego w Bobrowie usytuowany jest kościół pw. NMP z bardzo ciekawymi płytami nagrobnymi i epitafiami. 10 z nich, pochodzących z lat 1503-1633 i związanych z rodami von Zedlitz i von Schaffgotschów, ustawionych jest na murze, w załomie nawy i wieży.

Kościół pw. Najświętszej Marii Panny w Wojanowie

XVI i XVII-wieczne płyty nagrobne


Widok na kościół od strony Bobrowa

Niestety, w zupełnie innej kondycji niż pałac w Wojanowie zastaliśmy dawną strażnicę „Boberstein”. Prawdopodobnie miała ona niegdyś bronić przeprawy przez rzekę. Wielokrotnie zmieniała właścicieli. W latach powojennych pełniła m.in. funkcję domu poprawczego. Dziś niszczeje. Wstępu na obiekt broni kuta brama.


Pałac w Bobrowie

Mury otaczające pałac w Bobrowie

Tuż za pałacem w Bobrowie czekały już Góry Sokole. Pierwszym przystankiem na doskonale oznaczonym szlaku były Skały Husyckie. Tworzą je dwie baszty. Ponoć najwyższa ze skał punktu widokowego była kiedyś zwieńczona figurą orła. Dziś jedyną pozostałością po niej są ślady niemieckiego napisu.

Plac zabaw w Bobrowie

Skały Husyckie

Skały zawdzięczają swą nazwę legendarnym wypadkom nocy z 11 na 12 sierpnia 1434 r. Właśnie wtedy miał spłonąć pobliski zamek Sokolec. Uciekający z niego husyci na skałach zmylili drogę i runęli w przepaść (świetny opis i zdjęcia tego miejsca tutaj).

Widok ze Skał Husyckich

Po takiej „zachęcie” nie sposób ominąć Krzyżną Górę i położone u podnóża jej szczytu ruiny. W tym celu należy na chwilę opuścić zielony szlak (tak, po raz kolejny Szlak Zamków Piastowskich prowadzi tylko w pobliże zabytku) i obrać szlak czarny. Po krótkim dość stromym podejściu, tuż przed kutymi w skale stopniami, kryje się fragment muru zamku Sokolec. Po wzniesionej prawdopodobnie w XIV w. warowni książęcej zostały dziś tylko kamienie niegdyś okalające dziedziniec. A szkoda, bowiem zamek był ponoć wzniesiony w taki sposób, by maksymalnie wykorzystać naturalne warunki terenowe – masyw skalny szczytu Krzyżnej Góry miał stanowić południową kurtynę jego obwodu (więcej tutaj).

Ruiny zamku Sokolec


Tablica informacyjna oraz fragment muru zamku Sokolec

Wątpliwy urok ruin zamku Sokolec (może brak mi wyobraźni) w pełni rekompensuje widok ze szczytu Krzyżnej. Wznosi się na nim siedmiometrowy żelazny krzyż. W 1830 roku ufundowała go księżna Maria Anna Amalie von Hessen-Homburg jako pamiątkę urodzin jej męża Wilhelma von Hohenzollerna.

Krzyżna Góra

Widok z Krzyżnej Góry

Taras widokowy na Krzyżnej Górze

By wrócić na zielony szlak, udaliśmy się z powrotem do Skał Husyckich. Stamtąd od schroniska Szwajcarka dzielił nas już tylko 10-minutowy spacer. Bardzo przyjemne (i niestety gwarne) miejsce. Po chwili odpoczynku opuściliśmy je, by pójść w stronę zamku Bolczów.

Szlak Zamków Piastowskich

Odcinek ze schroniska do ruin w Janowicach Wielkich pokonywaliśmy naprawdę beztrosko. No dobrze, odrobinę dokuczały nam plecy. Bagaż na 2 tygodnie trochę bezmyślnie wpakowaliśmy do dwóch 65-litrowych plecaków (o tym tutaj). Ale poza tym – bajka! Szlak był doskonale oznaczony, prowadził pięknymi zalesionymi przewyższeniami, wzdłuż strumyków. Co więcej, był pusty – cały dla nas.

Jeden ze strumyków na tym odcinku szlaku

Widok ruin bolczowskiej warowni obudził w nas uśpione spokojną wędrówką pokłady energii. Z radością zrzuciliśmy z siebie wielkie plecaki i wzięliśmy się za penetrowanie jej murów. Te wyglądają naprawdę imponująco – ich kolejne fragmenty spajają się z blokami skalnymi.

Zamek Bolczów




Ten niesamowity przykład podporządkowania sobie przyrody przez człowieka powstał w XIV w. W kolejnym stuleciu stał się siedzibą rabusiów, którzy napadali na karawany kupieckie. Niezadowoleni z tego faktu mieszczanie w 1433 roku (według jednej z legend) uwięzili raubritterów na zamku, zaś sam obiekt podpalili. Wszyscy więźniowie mieli zginąć.






Zamek uległ wtedy nieodwracalnym zniszczeniom. W XVI w. starał się im przeciwdziałać Justus Decjusz, dworzanin Zygmunta Starego. Na niewiele się to zdało – zamek ponownie zniszczono w czasie wojny 30-letniej. Mimo dalszych już XIX-wiecznych prób odbudowy Bolczów do dziś nie podniósł się z ruiny (więcej tu i tu).







To magiczne miejsce. Wciąga. Zasiedzieliśmy się w nim tak bardzo, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy nasz majątek znacznie się uszczuplił. W tamtej chwili – mniej więcej o połowę. Z dwóch plecaków został jeden. Męża.

Tylko jak? W okolicy nie spotkaliśmy przecież żywej duszy. Na zamek od dłuższego czasu maszerowaliśmy zupełnie sami. Nikogo nie mijaliśmy. Już na zamku – naszego niepokoju nie wzbudził nawet żaden szelest. Co więcej, otoczenie plecaka pozostało nienaruszone. Kije chybotały się w ten sam sposób jak wtedy, gdy je odkładaliśmy. Otwarta jak szeroko mapa leżała na tym samym konarze, o który oparliśmy torby. Żadnych śladów na piasku. Moje łaszki padły łupem XV-wiecznych rabusiów.

Musieliśmy zmienić nieco plany i zamiast do Mniszkowa zeszliśmy do Janowic Wielkich. Zaraz na skraju miasteczka w jednej z kwater zapytaliśmy o nocleg. Kilka godzin później zasnęliśmy w drewnianym domku na skraju lasu, który krył ruiny zamku i... (duchy) rabusiów.

6 komentarzy:

  1. Moje ulubione miejsca :) Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie, przez ten plecak chyba, z ta sympatia bywa roznie... ale uroku im nie odmowie!

      Usuń
  2. Faktycznie magiczna sprawka... może jakiś tunel kwantowy? ;)

    Brawo Wy za pomysł wędrówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, jeśli faktycznie, to wielka szkoda, że nie odnaleźliśmy wejścia do niego. Już nie po to oczywiście, by gonić rabusiów. Z drugiej strony - każda taka wycieczka działa trochę jak uchylona furtka w czasoprzestrzeni...

      Usuń
    2. O bardzo działa ;-)

      Usuń
  3. Wiem, że od opublikowania tego postu minęło sporo czasu, ale miałem podobną "przygodę" na Zamku Bolczów, bodajże zimą 2014 r. Po nocce w namiocie w ruinach zamku, rano poszliśmy pozwiedzać okolicę zostawiając plecaki na starym murku. Kiedy wróciliśmy nie było ich, a wokół żywej duszy. W przekonaniu, że jesteśmy sami nawet ich nie chowaliśmy. Po przeczesaniu murów odnaleźliśmy je ukryte, a złodziejaszek nie zdążył ich wynieść. Później był przez nas widziany w lesie. Więc to pewnie jakiś stary proceder. Pozdrawiam! P.S. Czytam jakby tu ugryźć Szlak Zamków Piastowskich.

    OdpowiedzUsuń