niedziela, 8 listopada 2015

Szlakiem Zamków Piastowskich - DZIEŃ 2. Od Siedlęcina do zamku Lenno we Wleniu

Wczesnym świtem, tzn. zanim jeszcze zaczęto wydawać śniadania w Perle Zachodu, wymaszerowaliśmy do Siedlęcina. Oczywiście, przesadzam. Świtać już dawno przestało. Ale na śniadanie i tak było ponoć za wcześnie.




Cóż za wygoda spać „na szlaku”. Wystarczyło opuścić pokój w schronisku, by wrócić na trasę. Kontynuowaliśmy marsz asfaltową aleją. W Siedlęcinie przekroczyliśmy osobliwy most. Tuż za nim po lewej stronie wyłaniało się już coś na kształt wieży, której wizerunki widzieliśmy wcześniej w internecie (link).


Wieża książęca w Siedlęcinie wraz z oficynami

Przyznam szczerze, że im bardziej się do niej zbliżaliśmy, tym mniej spodziewaliśmy się po jej wnętrzach. Prowadzi do niej a'la dziedziniec. Odrapane mury po-PGR-owskiego podwórza... No ale dobrze, skoro już tu jesteśmy, to może choć zajrzyjmy do środka.






W siedlęcińskiej wieży, a właściwie w jednej z jej oficyn, zjawiliśmy się kilka minut po godzinie 9 – ku wielkiemu zdziwieniu przemiłego pana, który szybko sprzedał nam bilety i zabrał do wnętrz, by przekazać kilka ciekawostek. Wystarczył pierwszy pokój, w którym ekspozycję stanowią fragmenty oryginalnie zachowanych fundamentów i murów. Z przeciągu kilku stuleci. Jeden obok drugiego. Byłam pod wrażeniem!



Malowidła arturiańskie we wnętrzach wieży książęcej w Siedlęcinie

Wspólnie przeszliśmy do wnętrza wieży. Po kilku słowach wprowadzenia (polecam też zajrzeć tutaj) zostaliśmy sami. Mogliśmy do woli kontemplować to miejsce wszystkimi zmysłami. No – prawie. Niepowtarzalny klimat, widok, zapach... Każde z nich mocno oddziaływało na wyobraźnię. Dzień zapowiadał się niesamowicie.


Czternastowieczne malowidła ścienne

Konstrukcję wieży wzniesiono bez użycia gwoździ 

Widok na oficynę z wieży książęcej

Widok na Siedlęcin z wieży książęcej

Z Siedlęcina Szlak Zamków Piastowskich prowadzi do zapory na jeziorze Pilchowieckim. Sporą część dystansu pokonuje się w otoczeniu pól i łąk. W las wchodzi się już przed samym jeziorem. Nad jego brzegiem biegnie linia kolejowa – jeden czy dwa pociągi na dzień. Nie sposób zaplanować podróży do Wlenia. Mijamy stację i brukiem dochodzimy na zaporę. Jest OGROMNA. Do tego miejsca zielony szlak oznaczony był dość czytelnie. Niestety, tutaj go zgubiliśmy. Próbowaliśmy kilku możliwości, w końcu poszliśmy asfaltem w dół (nie przekraczając zapory).



Zapora na Jeziorze Pilchowieckim

Zgodnie z oznaczeniem na mapie poruszaliśmy się wzdłuż wody. W obliczu zagubienia postanowiliśmy zmienić plany i udać się bezpośrednio do Wlenia, omijając dwór w Maciejowcu. Zdjęcia nie wyglądały zachęcająco, więc chyba niewiele traciliśmy. Chcąc się upewnić, że droga, którą idziemy, prowadzi do Wlenia, zaczepiliśmy dziwnego typa. Naprawdę, przechodniów, których decydujemy się zapytać o drogę, powinno wybierać się z większą rozwagą. Tym bardziej, jeśli ktoś taki decyduje się odprowadzić nas na miejsce. Oj tak, wystraszyłam się. Na szczęście po kilkunastu (kilkudziesięciu?) minutach przymusowego spaceru we trójkę naszym oczom ukazał się przystanek autobusowy i – zaraz po chwili – ...nadjeżdżający autobus do Wlenia!




Po wyjściu z PKS-u o drogę zapytaliśmy panią z dziecięcym wózkiem. Tak, to była przemyślana decyzja. Sympatyczna blondynka wskazała nam właściwy kierunek i poleciła piąć się ku górze. W drodze na zamek mija się kawiarenkę i urokliwy kościółek (pw. św. Jadwigi). Właśnie przy nim – mimo, że oznaczenie szlaku wskazuje zejście w prawo, w dół – należy udać się w lewo, w górę, by nie ominąć zamku.


Ruiny zamku Lenno we Wleniu

Wstęp na ruiny jest wolny. Nie spotkaliśmy tam żadnego turysty. Leniwie obeszliśmy mury, weszliśmy na wieżę, posiedzieliśmy na dziedzińcu... Może ruiny zamku Lenno nie są zbyt okazałe, ale na pewno warto je odwiedzić.






Panorama Wlenia z wieży zamku Lenno

Z wzgórza zamkowego zeszliśmy na rynek. Wstąpiliśmy na obiad do restauracji o jakiejś kwiatowej nazwie... Piwonia? Było smacznie.



Kościół pw. św. Mikołaja mijaliśmy w drodze z zamku na wleński rynek

Ostatnim na dziś etapem naszej wędrówki był marsz do Proboszczowa (to tam zaplanowaliśmy nocleg). I znowu przez kilka godzin (oj, końca Bystrzycy nie widać... jej zabudowa przyprawia o zawrót głowy) przyglądały się nam pola i łąki. W końcu dołączyła do nich śląska Fudżijama – Ostrzyca Proboszczowicka. Pożegnaliśmy ją tylko na jedną noc. Rankiem znowu mieliśmy wrócić na szlak, który biegł u jej podnóży.



Ostrzyca Proboszczowicka

2 komentarze:

  1. Bardzo ładne zdjęcia, ciekawy wpis :)
    Ja we Wleniu jeszcze nie byłam, ale muszę to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, warto tam wstąpić i przy okazji przejść się też uliczkami samego miasteczka. Mają swój niepowtarzalny, leniwy urok.

    OdpowiedzUsuń