To był wyczerpujący weekend. Nie przywykliśmy do takiego
tempa. Nasza średnia? Jeden, góra półtora zabytku na dobę. Maszerujemy większą
część dnia. W tym czasie przygotowujemy się (choćby mentalnie) do zwiedzania
miejsca, które jest celem naszej wędrówki. Tym razem jednak pogoda pokrzyżowała
nam plany. Spacer Górami Sowimi w deszczu? Nie zdecydowaliśmy się.
Wydawało nam się, że objazdówka ze znajomymi będzie
wygodniejszą opcją. Ale się umęczyliśmy! Jeden zabytek – bach! Drugi? Bach!
Potem jeszcze trzeci i czwarty. Trafiliśmy na niezmordowanych przewodników.
Dzięki im za to!
Zaczęło się niepozornie. W Poznaniu wsiedliśmy do pociągu.
Cel – Świdnica. Przesiadka w Jaworzynie Śląskiej. Tutaj pojawiły się już
schody. Na niewielkim dworcu ani widu naszej osobówki. Sprint na halę dworca.
Wszystkie (dwie?) kasy zamknięte. Analiza tablicy z odjazdami. Nie ma naszego
pociągu! W internecie był. Jak to?