W
poście o przygotowaniach do wędrówki Szlakiem Orlich Gniazd zamieściliśmy plan naszej wyprawy. Jasne, z
zastrzeżeniem, że zweryfikuje go rzeczywistość. Dlatego też nie traktowaliśmy
go całkiem serio. Trzymaliśmy się jednak jednej myśli - z Bydlina musimy
wydostać się PKS-em. A te odjeżdżają z częstotliwością dwóch kursów na dzień. Na
ósmą rano nie zdążymy. Jesteśmy przecież w Pilicy, po drodze jeszcze ruiny w
Smoleniu. Ale... 15.43 brzmi już całkiem realnie. No to ustalone - co by się nie
działo, musimy dotrzeć na czas.
![]() |
Szlak Orlich Gniazd - odcinek z Pilicy do Bydlina |
Jako że
do wędrowania mamy wyjątkowe szczęście, co by się nie działo oznacza
dla nas moc atrakcji. No, dalej! - co przebije duchy Bolczowa?
Zaczęło
się niepozornie. Ruszyliśmy przed dziewiątą. Na dzień dobry tzw. głucha dzicz,
czyli kilka pokrzyw, inne zielsko i biało-czerwony znaczek na drzewie. Cóż,
zaufaliśmy mu. I słusznie - ścieżka, której nie widać, zaprowadziła nas do
Smolenia.![]() |
Szlak Orlich Gniazd (odcinek Pilica - Smoleń) |
Zamek w Smoleniu (widok ze szlaku od strony Pilicy) |
Zamek w Smoleniu (widok ze szlaku od strony Pilicy) |
Zwiedzanie
ruin zamku Pilcza zaczęliśmy około godz. 10. Trochę nam zeszło. Jest, co
oglądać. Wcześniej istniał tutaj średniowieczny zamek rycerski. Przebudowano go
w XVI w. (pod okiem Seweryna Bonera, tego samego, który kierował pracami w
Ogrodzieńcu i na Wawelu). Do dziś zachowała się cylindryczna wieża, ruiny zamku
górnego oraz mury obronne zamków dolnych z obiema bramami.
Zamek Pilcza w Smoleniu |
Kiedy
w 1610 r. wzniesiono w Pilicy pałac obronny, Pilcza opustoszała (pełniła
funkcję czysto militarną). W czasie "potopu" padła łupem Szwedów.
Została spalona. Dopiero po II wojnie światowej teren odgruzowano i
zabezpieczono. Wstęp na ruiny (wraz z wieżą) jest wolny.
Zamek Pilcza w Smoleniu |
Zamek Pilcza w Smoleniu |
Około
godz. 11., po drugim śniadaniu, wróciliśmy na szlak. Delikatnie mrzyło.
Wystarczyły dwa (może trzy) kwadranse, by rozhulała się nad nami najprawdziwsza
burza. Taka z ulewą , wichrem i głośnymi gromami. Na skraju lasu - tego, do
którego dopiero co weszliśmy - stało kilka domów. Jeden z nich miał zadaszoną
bramę. Idealną, by się pod nią schronić i przeczekać najgorsze. Ale ile można!?
Zawierucha, zamiast słabnąć, z każdą chwilą przybierała na sile. Czekaliśmy
godzinę. Na próżno. Wizja PKS-u, odjeżdżającego bez nas na pokładzie, podziała
bardzo mobilizująco.
Nic
to. Ruszyliśmy po godz. 13. Z nieba lali na nas kubły zimnej (i tak bardzo
mokrej!) wody. Leśne ścieżki szybko zamieniły się w śliskie strumyki. Wszędzie
rozmyta glina. Kilka bardziej stromych fragmentów. I pełna grozy gra świateł -
niebo rozrywane błyskawicami.
Gnani
adrenaliną w 40 minut dotarliśmy do bydlińskich ruin (na prawo od cmentarza).
Mokrych, ponurych i wysoko zarośniętych. Przepraszam, ale zamek nie zrobił na
nas dużego wrażenia... Z trudem przedarliśmy się pod jego mury. I nic. Z
plecaka ukrytego pod płaszczem przeciwdeszczowym wyjęłam aparat i zrobiłam dwa
zdjęcia. Obróciliśmy się na pięcie. Wróciliśmy do drogi prowadzącej na wieś.
Zaczęło się przejaśniać.
Ruiny zamku w Bydlinie |
Ruiny zamku w Bydlinie |
O
dziwo... na przystanku w Bydlinie wiszą dwie tabliczki z rozkładami jazdy.
Jedna PKS-owa. To by się zgadzało. Druga? Z Bydlina do Olkusza mniej więcej co
godzinę odjeżdża bus... Aha.
Uwaga - będzie retrospekcja! W
dzieciństwie jeździłam z braćmi i mamą nad pobliskie jezioro. Piękna plaża!
Bez przebieralni. Ćwiczyliśmy się wtedy w trudnej sztuce zmiany ubrania pod ręcznikiem.
Przydało się. Zanim podjechał bus, zrzuciliśmy mokre, oglinione ciuchy i
włożyliśmy coś względnie suchego. "Względnie", bo przemokły nawet nieprzemakalne plecaki.
W
Olkuszu po raz pierwszy mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Po kilku
telefonach i bezowocnych spacerach w końcu zakwaterowaliśmy się w hostelu za
stacją benzynową przy wylocie na Kraków. Porozrzucaliśmy ubrania po całym
pokoju. Niech schną. A sami pojechaliśmy do Rabsztyna. W końcu rzut beretem.
Najstarsze
wzmianki o zamku w Rabsztynie datowane są na 1228 r. i wiążą się z osobą
Henryka Brodatego. To on, w drodze ze Śląska do Krakowa, miał zbudować tutaj
drewniany gród obronny. W XIV w. przebudował go Kazimierz Wielki. Murowana
warownia zyskała wtedy status twierdzy królewskiej. Niewykluczone, że około
1580 r. Stefan Batory hodował w niej lwy(!). Kres świetności zamku położyli
Szwedzi. W 1657 r. ograbili go i spalili.
![]() |
Rabsztyn |
![]() |
Rabsztyn |
Opuszczony
na początku XIX w. obiekt szybko zaczął niszczeć. Jeszcze w tym samym stuleciu
poszukiwacze skarbów wysadzili w powietrze basztę zamku górnego. I co, było
warto? Ciekawe. Ruiny zabezpieczono po wojnie. Nie udało nam się wejść na ich
teren.
Zza
suchej fosy podziwialiśmy ruiny zamku górnego (po prawej), mury zamku dolnego
oraz zrekonstruowaną wieżę bramną z prowadzącym do niej drewnianym mostem. Nic,
tylko zrobić im zdjęcie. Niestety, aparat kategorycznie odmówił współpracy.
Widać zaniemógł po zdjęciach w Bydlinie. Najbliższe pół roku spędzi w serwisie
- naprawdę, przez 6 miesięcy spec od spraw beznadziejnych będzie zdrapywać z
niego zawilgotniałe plamki. Pozostało nam sięgnąć po telefony.
![]() |
Rabsztyn |
Bywa i ulewa na szlaku, dlatego ja zazwyczaj się nie chowam, bo mi szkoda czasu, a jak będę miał przemoknąć to i tak przemoknę.
OdpowiedzUsuńTę presję transportu to mam dość często, zwłaszcza gdy planuję odrazu jechać do pracy.
Szlak malowniczy, szkoda że Was pogonił deszcz i aparatu tež szkoda, i oczywiście gratulacje dla twardzieli, żepo tym wszystkim jeszcze ruszyliście "w miasto".
Mimo wszystko - jakoś tak przyjemniej wędrować pod błękitnym niebem. Nie na wszystko mamy jednak wpływ. Na aparat akurat mogliśmy mieć, wystarczyło nie wyjmować go w deszczu... ale jakoś nie mogliśmy sobie darować. To była chwilka! Na szczęście udało się go odratować.
UsuńJasne że przyjemniej... ale bierze się co dają ;-)
UsuńJa od lat używam Fuji - wad mają sporo, ale przynajmniej na wilgoć odporne, potrafią przetrzymać nawet całkowite zanurzenie (gdy wpadłem pod lód), wysuszyłem na kaloryferze a on robił zdjęcia jeszcze przez pół roku.