środa, 3 maja 2017

Szlakiem Orlich Gniazd. Dzień 5: Bo się spóźnimy!

W poście o przygotowaniach do wędrówki Szlakiem Orlich Gniazd zamieściliśmy plan naszej wyprawy. Jasne, z zastrzeżeniem, że zweryfikuje go rzeczywistość. Dlatego też nie traktowaliśmy go całkiem serio. Trzymaliśmy się jednak jednej myśli - z Bydlina musimy wydostać się PKS-em. A te odjeżdżają z częstotliwością dwóch kursów na dzień. Na ósmą rano nie zdążymy. Jesteśmy przecież w Pilicy, po drodze jeszcze ruiny w Smoleniu. Ale... 15.43 brzmi już całkiem realnie. No to ustalone - co by się nie działo, musimy dotrzeć na czas.
Szlak Orlich Gniazd - odcinek z Pilicy do Bydlina

Jako że do wędrowania mamy wyjątkowe szczęście, co by się nie działo oznacza dla nas moc atrakcji. No, dalej! - co przebije duchy Bolczowa?
Zaczęło się niepozornie. Ruszyliśmy przed dziewiątą. Na dzień dobry tzw. głucha dzicz, czyli kilka pokrzyw, inne zielsko i biało-czerwony znaczek na drzewie. Cóż, zaufaliśmy mu. I słusznie - ścieżka, której nie widać, zaprowadziła nas do Smolenia.

Szlak Orlich Gniazd (odcinek Pilica - Smoleń)




Zamek w Smoleniu (widok ze szlaku od strony Pilicy)



Zamek w Smoleniu (widok ze szlaku od strony Pilicy)


Zwiedzanie ruin zamku Pilcza zaczęliśmy około godz. 10. Trochę nam zeszło. Jest, co oglądać. Wcześniej istniał tutaj średniowieczny zamek rycerski. Przebudowano go w XVI w. (pod okiem Seweryna Bonera, tego samego, który kierował pracami w Ogrodzieńcu i na Wawelu). Do dziś zachowała się cylindryczna wieża, ruiny zamku górnego oraz mury obronne zamków dolnych z obiema bramami.
Zamek Pilcza w Smoleniu

Kiedy w 1610 r. wzniesiono w Pilicy pałac obronny, Pilcza opustoszała (pełniła funkcję czysto militarną). W czasie "potopu" padła łupem Szwedów. Została spalona. Dopiero po II wojnie światowej teren odgruzowano i zabezpieczono. Wstęp na ruiny (wraz z wieżą) jest wolny.
Zamek Pilcza w Smoleniu


Zamek Pilcza w Smoleniu

Około godz. 11., po drugim śniadaniu, wróciliśmy na szlak. Delikatnie mrzyło. Wystarczyły dwa (może trzy) kwadranse, by rozhulała się nad nami najprawdziwsza burza. Taka z ulewą , wichrem i głośnymi gromami. Na skraju lasu - tego, do którego dopiero co weszliśmy - stało kilka domów. Jeden z nich miał zadaszoną bramę. Idealną, by się pod nią schronić i przeczekać najgorsze. Ale ile można!? Zawierucha, zamiast słabnąć, z każdą chwilą przybierała na sile. Czekaliśmy godzinę. Na próżno. Wizja PKS-u, odjeżdżającego bez nas na pokładzie, podziała bardzo mobilizująco.
Nic to. Ruszyliśmy po godz. 13. Z nieba lali na nas kubły zimnej (i tak bardzo mokrej!) wody. Leśne ścieżki szybko zamieniły się w śliskie strumyki. Wszędzie rozmyta glina. Kilka bardziej stromych fragmentów. I pełna grozy gra świateł - niebo rozrywane błyskawicami.
Gnani adrenaliną w 40 minut dotarliśmy do bydlińskich ruin (na prawo od cmentarza). Mokrych, ponurych i wysoko zarośniętych. Przepraszam, ale zamek nie zrobił na nas dużego wrażenia... Z trudem przedarliśmy się pod jego mury. I nic. Z plecaka ukrytego pod płaszczem przeciwdeszczowym wyjęłam aparat i zrobiłam dwa zdjęcia. Obróciliśmy się na pięcie. Wróciliśmy do drogi prowadzącej na wieś. Zaczęło się przejaśniać.
Ruiny zamku w Bydlinie


Ruiny zamku w Bydlinie

O dziwo... na przystanku w Bydlinie wiszą dwie tabliczki z rozkładami jazdy. Jedna PKS-owa. To by się zgadzało. Druga? Z Bydlina do Olkusza mniej więcej co godzinę odjeżdża bus... Aha.
Uwaga - będzie retrospekcja! W dzieciństwie jeździłam z braćmi i mamą nad pobliskie jezioro. Piękna plaża! Bez przebieralni. Ćwiczyliśmy się wtedy w trudnej sztuce zmiany ubrania pod ręcznikiem. Przydało się. Zanim podjechał bus, zrzuciliśmy mokre, oglinione ciuchy i włożyliśmy coś względnie suchego. "Względnie", bo przemokły nawet nieprzemakalne plecaki.
W Olkuszu po raz pierwszy mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Po kilku telefonach i bezowocnych spacerach w końcu zakwaterowaliśmy się w hostelu za stacją benzynową przy wylocie na Kraków. Porozrzucaliśmy ubrania po całym pokoju. Niech schną. A sami pojechaliśmy do Rabsztyna. W końcu rzut beretem.
Najstarsze wzmianki o zamku w Rabsztynie datowane są na 1228 r. i wiążą się z osobą Henryka Brodatego. To on, w drodze ze Śląska do Krakowa, miał zbudować tutaj drewniany gród obronny. W XIV w. przebudował go Kazimierz Wielki. Murowana warownia zyskała wtedy status twierdzy królewskiej. Niewykluczone, że około 1580 r. Stefan Batory hodował w niej lwy(!). Kres świetności zamku położyli Szwedzi. W 1657 r. ograbili go i spalili.
Rabsztyn


Rabsztyn

Opuszczony na początku XIX w. obiekt szybko zaczął niszczeć. Jeszcze w tym samym stuleciu poszukiwacze skarbów wysadzili w powietrze basztę zamku górnego. I co, było warto? Ciekawe. Ruiny zabezpieczono po wojnie. Nie udało nam się wejść na ich teren.
Zza suchej fosy podziwialiśmy ruiny zamku górnego (po prawej), mury zamku dolnego oraz zrekonstruowaną wieżę bramną z prowadzącym do niej drewnianym mostem. Nic, tylko zrobić im zdjęcie. Niestety, aparat kategorycznie odmówił współpracy. Widać zaniemógł po zdjęciach w Bydlinie. Najbliższe pół roku spędzi w serwisie - naprawdę, przez 6 miesięcy spec od spraw beznadziejnych będzie zdrapywać z niego zawilgotniałe plamki. Pozostało nam sięgnąć po telefony.
Rabsztyn

Do Olkusza wróciliśmy autobusem. Nie starczyło nam już sił, by obejść pozostałości tutejszych murów miejskich. Ponoć warto też zajrzeć do bazyliki św. Andrzeja. Następnym razem (więcej o miasteczku - i najlepszych w całej Europie gofrach - przeczytacie u Marysi: tutaj).

3 komentarze:

  1. Bywa i ulewa na szlaku, dlatego ja zazwyczaj się nie chowam, bo mi szkoda czasu, a jak będę miał przemoknąć to i tak przemoknę.
    Tę presję transportu to mam dość często, zwłaszcza gdy planuję odrazu jechać do pracy.
    Szlak malowniczy, szkoda że Was pogonił deszcz i aparatu tež szkoda, i oczywiście gratulacje dla twardzieli, żepo tym wszystkim jeszcze ruszyliście "w miasto".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko - jakoś tak przyjemniej wędrować pod błękitnym niebem. Nie na wszystko mamy jednak wpływ. Na aparat akurat mogliśmy mieć, wystarczyło nie wyjmować go w deszczu... ale jakoś nie mogliśmy sobie darować. To była chwilka! Na szczęście udało się go odratować.

      Usuń
    2. Jasne że przyjemniej... ale bierze się co dają ;-)

      Ja od lat używam Fuji - wad mają sporo, ale przynajmniej na wilgoć odporne, potrafią przetrzymać nawet całkowite zanurzenie (gdy wpadłem pod lód), wysuszyłem na kaloryferze a on robił zdjęcia jeszcze przez pół roku.

      Usuń