Czwarty
dzień wędrówki Szlakiem Zamków Piastowskich był wyjątkowy
przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, to chyba najpiękniejszy
jego odcinek. I to zarówno, jeśli chodzi o urok samego szlaku,
tworzącej go przyrody, jak i o przejawy jej ujarzmiania – magię
wzniesionych ręką ludzką zabytków. Po drugie zaś, właśnie tego
dnia spotkało nas coś, co najsilniej nami wstrząsnęło. Jednak
zanim o tym, wrócę do czwartkowego poranka.
 |
W oddali widać już pałac w Wojanowie |
 |
Pałac w Wojanowie |
Pierwszym
przystankiem tego dnia był pałac w Wojanowie. Na szczęście nie
zawierzyliśmy mapie – według jej oznaczeń zielony szlak prowadzi
od tamtejszej stacji kolejowej bezpośrednio do pałacu w Bobrowie.
Gdyby rzeczywiście tak było, szlak omijałby cel naszej wędrówki.
Przeważnie na więcej zaufania niż przewodniki i mapy zasługują
miejscowi.
 |
Pałacowy korytarz |
Szczytowy
okres w dziejach pałacu w Wojanowie rozpoczął się w latach 30.
XIX w. Wiąże się on z postacią ówczesnego króla Prus,
Fryderyka Wilhelma III. Właśnie wtedy z myślą o swojej
najmłodszej córce Luizie kupił on pałac i okoliczne ziemie. Dziś
w pieczołowicie odrestaurowanym budynku mieści się hotel,
restauracje oraz strefa SPA.
Mniej
więcej w połowie drogi z pałacu w Wojanowie do tego w Bobrowie
usytuowany jest kościół pw. NMP z bardzo ciekawymi płytami
nagrobnymi i epitafiami. 10 z nich, pochodzących z lat 1503-1633 i
związanych z rodami von Zedlitz i von Schaffgotschów, ustawionych
jest na murze, w załomie nawy i wieży.
 |
Kościół pw. Najświętszej Marii Panny w Wojanowie |
 |
XVI i XVII-wieczne płyty nagrobne |
 |
Widok na kościół od strony Bobrowa |
Niestety,
w zupełnie innej kondycji niż pałac w Wojanowie zastaliśmy dawną
strażnicę „Boberstein”. Prawdopodobnie miała ona niegdyś
bronić przeprawy przez rzekę. Wielokrotnie zmieniała właścicieli.
W latach powojennych pełniła m.in. funkcję domu poprawczego. Dziś
niszczeje. Wstępu na obiekt broni kuta brama.
 |
Pałac w Bobrowie |
 |
Mury otaczające pałac w Bobrowie |
Tuż
za pałacem w Bobrowie czekały już Góry Sokole. Pierwszym
przystankiem na doskonale oznaczonym szlaku były Skały Husyckie.
Tworzą je dwie baszty. Ponoć najwyższa ze skał punktu widokowego
była kiedyś zwieńczona figurą orła. Dziś jedyną pozostałością
po niej są ślady niemieckiego napisu.
 |
Plac zabaw w Bobrowie |
 |
Skały Husyckie |
Skały
zawdzięczają swą nazwę legendarnym wypadkom nocy z 11 na 12
sierpnia 1434 r. Właśnie wtedy miał spłonąć pobliski zamek
Sokolec. Uciekający z niego husyci na skałach zmylili drogę i
runęli w przepaść (świetny opis i zdjęcia tego miejsca
tutaj).
 |
Widok ze Skał Husyckich |
Po
takiej „zachęcie” nie sposób ominąć Krzyżną Górę i
położone u podnóża jej szczytu ruiny. W tym celu należy na
chwilę opuścić zielony szlak (tak, po raz kolejny Szlak Zamków
Piastowskich prowadzi tylko w pobliże zabytku) i obrać szlak
czarny. Po krótkim dość stromym podejściu, tuż przed kutymi w
skale stopniami, kryje się fragment muru zamku Sokolec. Po
wzniesionej prawdopodobnie w XIV w. warowni książęcej zostały
dziś tylko kamienie niegdyś okalające dziedziniec. A szkoda,
bowiem zamek był ponoć wzniesiony w taki sposób, by maksymalnie
wykorzystać naturalne warunki terenowe – masyw skalny szczytu
Krzyżnej Góry miał stanowić południową kurtynę jego obwodu
(więcej
tutaj).
 |
Ruiny zamku Sokolec |
 |
Tablica informacyjna oraz fragment muru zamku Sokolec |
Wątpliwy
urok ruin zamku Sokolec (może brak mi wyobraźni) w pełni
rekompensuje widok ze szczytu Krzyżnej. Wznosi się na nim
siedmiometrowy żelazny krzyż. W 1830 roku ufundowała go księżna
Maria Anna Amalie von Hessen-Homburg jako pamiątkę urodzin jej męża
Wilhelma von Hohenzollerna.
 |
Krzyżna Góra |
 |
Widok z Krzyżnej Góry |
 |
Taras widokowy na Krzyżnej Górze |
By
wrócić na zielony szlak, udaliśmy się z powrotem do Skał
Husyckich. Stamtąd od schroniska Szwajcarka dzielił nas już tylko
10-minutowy spacer. Bardzo przyjemne (i niestety gwarne) miejsce. Po
chwili odpoczynku opuściliśmy je, by pójść w stronę zamku
Bolczów.
 |
Szlak Zamków Piastowskich |
Odcinek
ze schroniska do ruin w Janowicach Wielkich pokonywaliśmy naprawdę
beztrosko. No dobrze, odrobinę dokuczały nam plecy. Bagaż na 2
tygodnie trochę bezmyślnie wpakowaliśmy do dwóch 65-litrowych
plecaków (o tym
tutaj).
Ale poza tym – bajka! Szlak był doskonale oznaczony, prowadził
pięknymi zalesionymi przewyższeniami, wzdłuż strumyków. Co
więcej, był pusty – cały dla nas.
 |
Jeden ze strumyków na tym odcinku szlaku |
Widok
ruin bolczowskiej warowni obudził w nas uśpione spokojną wędrówką
pokłady energii. Z radością zrzuciliśmy z siebie wielkie plecaki
i wzięliśmy się za penetrowanie jej murów. Te wyglądają
naprawdę imponująco – ich kolejne fragmenty spajają się z
blokami skalnymi.
 |
Zamek Bolczów |
Ten
niesamowity przykład podporządkowania sobie przyrody przez
człowieka powstał w XIV w. W kolejnym stuleciu stał się siedzibą
rabusiów, którzy napadali na karawany kupieckie. Niezadowoleni z
tego faktu mieszczanie w 1433 roku (według jednej z legend) uwięzili
raubritterów na zamku, zaś sam obiekt podpalili. Wszyscy więźniowie
mieli zginąć.
Zamek
uległ wtedy nieodwracalnym zniszczeniom. W XVI w. starał się im
przeciwdziałać Justus Decjusz, dworzanin Zygmunta Starego. Na
niewiele się to zdało – zamek ponownie zniszczono w czasie wojny
30-letniej. Mimo dalszych już XIX-wiecznych prób odbudowy Bolczów
do dziś nie podniósł się z ruiny (więcej
tu
i tu).
To
magiczne miejsce. Wciąga. Zasiedzieliśmy się w nim tak bardzo, że
nawet nie zauważyliśmy, kiedy nasz majątek znacznie się
uszczuplił. W tamtej chwili – mniej więcej o połowę. Z dwóch
plecaków został jeden. Męża.
Tylko
jak? W okolicy nie spotkaliśmy przecież żywej duszy. Na zamek od
dłuższego czasu maszerowaliśmy zupełnie sami. Nikogo nie
mijaliśmy. Już na zamku – naszego niepokoju nie wzbudził nawet
żaden szelest. Co więcej, otoczenie plecaka pozostało
nienaruszone. Kije chybotały się w ten sam sposób jak wtedy, gdy
je odkładaliśmy. Otwarta jak szeroko mapa leżała na tym samym
konarze, o który oparliśmy torby. Żadnych śladów na piasku. Moje
łaszki padły łupem XV-wiecznych rabusiów.
Musieliśmy
zmienić nieco plany i zamiast do Mniszkowa zeszliśmy do Janowic
Wielkich. Zaraz na skraju miasteczka w jednej z kwater zapytaliśmy o
nocleg. Kilka godzin później zasnęliśmy w drewnianym domku na
skraju lasu, który krył ruiny zamku i... (duchy) rabusiów.
Moje ulubione miejsca :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńU mnie, przez ten plecak chyba, z ta sympatia bywa roznie... ale uroku im nie odmowie!
UsuńFaktycznie magiczna sprawka... może jakiś tunel kwantowy? ;)
OdpowiedzUsuńBrawo Wy za pomysł wędrówki.
Kurczę, jeśli faktycznie, to wielka szkoda, że nie odnaleźliśmy wejścia do niego. Już nie po to oczywiście, by gonić rabusiów. Z drugiej strony - każda taka wycieczka działa trochę jak uchylona furtka w czasoprzestrzeni...
UsuńO bardzo działa ;-)
UsuńWiem, że od opublikowania tego postu minęło sporo czasu, ale miałem podobną "przygodę" na Zamku Bolczów, bodajże zimą 2014 r. Po nocce w namiocie w ruinach zamku, rano poszliśmy pozwiedzać okolicę zostawiając plecaki na starym murku. Kiedy wróciliśmy nie było ich, a wokół żywej duszy. W przekonaniu, że jesteśmy sami nawet ich nie chowaliśmy. Po przeczesaniu murów odnaleźliśmy je ukryte, a złodziejaszek nie zdążył ich wynieść. Później był przez nas widziany w lesie. Więc to pewnie jakiś stary proceder. Pozdrawiam! P.S. Czytam jakby tu ugryźć Szlak Zamków Piastowskich.
OdpowiedzUsuń