Wczesnym
świtem, tzn. zanim jeszcze zaczęto wydawać śniadania w Perle
Zachodu, wymaszerowaliśmy do Siedlęcina. Oczywiście, przesadzam.
Świtać już dawno przestało. Ale na śniadanie i tak było ponoć
za wcześnie.
Cóż
za wygoda spać „na szlaku”. Wystarczyło opuścić pokój w
schronisku, by wrócić na trasę. Kontynuowaliśmy marsz asfaltową
aleją. W Siedlęcinie przekroczyliśmy osobliwy most. Tuż za nim po lewej stronie wyłaniało się już coś na
kształt wieży, której wizerunki widzieliśmy wcześniej w
internecie (link).
|
Wieża książęca w Siedlęcinie wraz z oficynami |
Przyznam
szczerze, że im bardziej się do niej zbliżaliśmy, tym mniej
spodziewaliśmy się po jej wnętrzach. Prowadzi do niej a'la
dziedziniec. Odrapane mury po-PGR-owskiego podwórza...
No ale dobrze, skoro już tu jesteśmy, to może choć zajrzyjmy do
środka.
W
siedlęcińskiej wieży, a właściwie w jednej z jej oficyn,
zjawiliśmy się kilka minut po godzinie 9 – ku wielkiemu
zdziwieniu przemiłego pana, który szybko sprzedał nam bilety i
zabrał do wnętrz, by przekazać kilka ciekawostek. Wystarczył
pierwszy pokój, w którym ekspozycję stanowią fragmenty
oryginalnie zachowanych fundamentów i murów. Z przeciągu kilku
stuleci. Jeden obok drugiego. Byłam pod wrażeniem!
|
Malowidła arturiańskie we wnętrzach wieży książęcej w Siedlęcinie |
Wspólnie
przeszliśmy do wnętrza wieży. Po kilku słowach wprowadzenia
(polecam też zajrzeć tutaj) zostaliśmy sami. Mogliśmy
do woli kontemplować to miejsce wszystkimi zmysłami. No – prawie.
Niepowtarzalny klimat, widok, zapach... Każde z nich mocno
oddziaływało na wyobraźnię. Dzień zapowiadał się niesamowicie.
|
Czternastowieczne malowidła ścienne |
|
Konstrukcję wieży wzniesiono bez użycia gwoździ |
|
Widok na oficynę z wieży książęcej |
|
Widok na Siedlęcin z wieży książęcej |
Z
Siedlęcina Szlak Zamków Piastowskich prowadzi do zapory na jeziorze
Pilchowieckim. Sporą część dystansu pokonuje się w otoczeniu pól
i łąk. W las wchodzi się już przed samym jeziorem. Nad jego
brzegiem biegnie linia kolejowa – jeden czy dwa pociągi na dzień.
Nie sposób zaplanować podróży do Wlenia. Mijamy stację i brukiem
dochodzimy na zaporę. Jest OGROMNA. Do tego miejsca zielony szlak
oznaczony był dość czytelnie. Niestety, tutaj go zgubiliśmy.
Próbowaliśmy kilku możliwości, w końcu poszliśmy asfaltem w dół
(nie przekraczając zapory).
|
Zapora na Jeziorze Pilchowieckim |
Zgodnie
z oznaczeniem na mapie poruszaliśmy się wzdłuż wody. W obliczu zagubienia postanowiliśmy zmienić plany i udać się
bezpośrednio do Wlenia, omijając dwór w Maciejowcu. Zdjęcia nie
wyglądały zachęcająco, więc chyba niewiele traciliśmy. Chcąc się upewnić, że droga, którą idziemy, prowadzi do Wlenia, zaczepiliśmy dziwnego typa. Naprawdę, przechodniów,
których decydujemy się zapytać o drogę, powinno wybierać się z
większą rozwagą. Tym bardziej, jeśli ktoś taki decyduje się odprowadzić nas na
miejsce. Oj tak, wystraszyłam się. Na szczęście po kilkunastu
(kilkudziesięciu?) minutach przymusowego spaceru we trójkę naszym
oczom ukazał się przystanek autobusowy i – zaraz po chwili –
...nadjeżdżający autobus do Wlenia!
Po
wyjściu z PKS-u o drogę zapytaliśmy panią z dziecięcym wózkiem. Tak, to
była przemyślana decyzja. Sympatyczna blondynka wskazała nam
właściwy kierunek i poleciła piąć się ku górze. W drodze na
zamek mija się kawiarenkę i urokliwy kościółek (pw. św. Jadwigi).
Właśnie przy nim – mimo, że oznaczenie szlaku wskazuje zejście
w prawo, w dół – należy udać się w lewo, w górę, by nie
ominąć zamku.
|
Ruiny zamku Lenno we Wleniu |
Wstęp
na ruiny jest wolny. Nie spotkaliśmy tam żadnego turysty. Leniwie
obeszliśmy mury, weszliśmy na wieżę, posiedzieliśmy na
dziedzińcu... Może ruiny zamku Lenno nie są zbyt okazałe, ale na
pewno warto je odwiedzić.
|
Panorama Wlenia z wieży zamku Lenno |
Z
wzgórza zamkowego zeszliśmy na rynek. Wstąpiliśmy na obiad do
restauracji o jakiejś kwiatowej nazwie... Piwonia? Było smacznie.
|
Kościół pw. św. Mikołaja mijaliśmy w drodze z zamku na wleński rynek |
Ostatnim na dziś etapem naszej wędrówki był marsz do Proboszczowa
(to tam zaplanowaliśmy nocleg). I znowu przez kilka godzin (oj, końca Bystrzycy nie widać... jej zabudowa przyprawia o zawrót głowy) przyglądały się nam pola i łąki. W końcu
dołączyła do nich śląska Fudżijama – Ostrzyca Proboszczowicka. Pożegnaliśmy ją tylko na jedną noc. Rankiem znowu mieliśmy wrócić na szlak, który biegł u jej podnóży.
|
Ostrzyca Proboszczowicka |
Bardzo ładne zdjęcia, ciekawy wpis :)
OdpowiedzUsuńJa we Wleniu jeszcze nie byłam, ale muszę to nadrobić.
Dziękuję, warto tam wstąpić i przy okazji przejść się też uliczkami samego miasteczka. Mają swój niepowtarzalny, leniwy urok.
OdpowiedzUsuń