To był wyczerpujący weekend. Nie przywykliśmy do takiego
tempa. Nasza średnia? Jeden, góra półtora zabytku na dobę. Maszerujemy większą
część dnia. W tym czasie przygotowujemy się (choćby mentalnie) do zwiedzania
miejsca, które jest celem naszej wędrówki. Tym razem jednak pogoda pokrzyżowała
nam plany. Spacer Górami Sowimi w deszczu? Nie zdecydowaliśmy się.
Wydawało nam się, że objazdówka ze znajomymi będzie
wygodniejszą opcją. Ale się umęczyliśmy! Jeden zabytek – bach! Drugi? Bach!
Potem jeszcze trzeci i czwarty. Trafiliśmy na niezmordowanych przewodników.
Dzięki im za to!
Zaczęło się niepozornie. W Poznaniu wsiedliśmy do pociągu.
Cel – Świdnica. Przesiadka w Jaworzynie Śląskiej. Tutaj pojawiły się już
schody. Na niewielkim dworcu ani widu naszej osobówki. Sprint na halę dworca.
Wszystkie (dwie?) kasy zamknięte. Analiza tablicy z odjazdami. Nie ma naszego
pociągu! W internecie był. Jak to?
Trzeba dopaść człowieka. Pewnie powie więcej niż kawałek papieru.
Dezorientację dzielimy z inną parą. Pobiegliśmy do zabytkowej lokomotywy
parowej. Tylko w jej pobliżu kręcili się jeszcze jacyś ludzie.
-
Do Świdnicy, taa...? A jedziemy.
-
Naprawdę!? Tym!?
-
Ano. Wsiadać.
Tym sposobem znaleźliśmy się w Wakacyjnym Pociągu Muzealnym
„Czerwony Baron”, eksponacie Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku w
Jaworzynie Śląskiej. Poruszaliśmy się po
jednym z najstarszych odcinków kolejowych w Polsce – fragmencie Magistrali
Podsudeckiej.
Zajęliśmy wygodne miejsce w jednym z dwóch wagonów osobowych
serii Ci28 z 1928 roku, napędzanych lokomotywą parową Tkt48-18 z 1951 roku.
Powtarzam numery, ale – przepraszam – nic mi one nie mówią. Mniejsza z tym!
Lata robią wrażenie. Lokomotywa powstała w Zakładach Cegielskiego, wówczas Zakładach
Metalowych im. Józefa Stalina w Poznaniu, co pozostawiło swój ślad w
oznaczeniach na jej... kadłubie?
(Krótką) podróż umilały nam opowieści o historii
kolejnictwa. Szkoda, że musieliśmy wysiąść już na pierwszej stacji. Nie
usłyszeliśmy ich zbyt wiele, a zapowiadało się naprawdę ciekawie.
No dobrze, wysiedliśmy. Na peronie czekali już na nas
znajomi, o których pisaliśmy też w poście o Beeskow. Razem podjechaliśmy pod
Kościół Pokoju w Świdnicy.
Kościół, który jak kościół nie wygląda. Przynajmniej z zewnątrz.
Bo wyglądać tak nie mógł. Wszystko za sprawą rządzących na tych ziemiach
Habsburgów i postanowieniach pokoju
westfalskiego z 1648 roku (który zakończył przegraną przez protestantów
wojnę 30-letnią). Wydano wtedy zgodę na budowę trzech protestanckich kościołów
– w Głogowie, Jaworze i Świdnicy. Obwarowano je jednak surowymi obostrzeniami:
-
świątynie miały znaleźć się poza murami
miejskimi,
-
do ich wniesienia mogły posłużyć wyłącznie
nietrwałe materiały, tj. drewno, słoma i glina,
-
bryły budowli nie mogły przypominać kościołów,
być wyposażone w wieże i dzwonnice,
-
czas ich budowy nie mógł przekroczyć roku.
Świdniczanie sprostali wyzwaniu. Stworzyli największą
drewnianą świątynie w Europie. Jej wnętrze może pomieścić 7,5 tysiąca osób.
Obok kościoła w Świdnicy do dziś przetrwał jeszcze tylko Kościół Pokoju w
Jaworze.
Wnętrze świątyni robi ogromne wrażenie. Ściany wokół zdobią
empory pokryte tekstami biblijnymi, alegorycznymi scenami i tarczami cechowymi.
Całość dopełniają drewniany ołtarz i ambona (wyposażona w klepsydry do
odmierzania długości wygłaszania kazań) oraz XVII-wieczne organy. Niemal każdy
detal wyposażenia kościoła przyciąga wzrok. Niemal – bo prace konserwacyjne
wciąż trwają.
W 2001 roku Kościół Pokoju w Świdnicy został wpisany na
Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zasłużenie.
Bilet wstępu do Kościoła Pokoju w Świdnicy kosztuje 10 PLN
(ulgowy 5 PLN). Pobierana jest dodatkowa opłata (10 PLN) za wykonywanie zdjęć.
Warto odżałować! Od poniedziałku do soboty kościół można zwiedzać w godzinach 9-18,
w niedziele w godzinach 15-18.
Pociągu pozazdrościć... Bóg sprzyja szaleńcem i czasami obdarza ich takimi niespodziankami, nas też nie raz spotykają takie testy.
OdpowiedzUsuńKościół zaiste wyjątkowy i wart opłat, z drugiej strony trzeba zauważyć iż barokowe wyposażenie nijak nie licuje z surowym protestantyzmem.
Zgadza się, nas też to uderzyło. Ciekawe, jak tłumaczy się ich nieprzystawalność.
UsuńByć może kwestie prozaiczne, np. partycypacja urzędu konserwatorskiego w utrzymaniu świątyni.
UsuńŁadna wycieczka :)
OdpowiedzUsuńA w świdnickim Kościele Pokoju zdarzyło mi się wczoraj słuchać koncertu organowego :)
Zazdroszczę... pewnie nie ma porównania ze wsłuchiwaniem się w głos przewodnika w głośniku! A tylko tego niestety tam słuchaliśmy.
UsuńNie słyszałyśmy o tym pociągu, a samą Świdnicę odwiedziłyśmy w lipcu 2015 roku. Na liście miejsc nie mogło zabraknąć i Kościołu Pokoju. Wspaniałe pamiątkowy obiekt!
OdpowiedzUsuń